środa, 16 marca 2016

Ciemność/Światło – Two-shot Lawlu cz.2



               Znowu się obudził. Jak zawsze nie wziął swoich leków.

***

               – Cześć Law – powiedział z uśmiechem na ustach Rocinante, gdy pacjent przekroczył próg jego gabinetu
               – Cześć – rzucił oschle
               Nie pojmował, dlaczego tak się nim interesował. Bardzo go polubił. Naprawdę chciał mu pomóc… Tak, jasne, wiadomo, że to normalne, ale…
               – Mam dla ciebie małą niespodziankę – powiedział
               – Super… – Law nie sprawiał wrażenia zbytnio zainteresowanego
               – Chciałbym, żebyś kogoś poznał. Jutro odwiedzi cię pewien znajomy mojego brata.
               – Spośród wszystkich twoich złych pomysłów… Serio?

***

               To nie było takie złe… To było bardzo złe.
               Usłyszał pukanie do drzwi.
               To był on.
               – Cześć, jestem Monkey D. Luffy. Ty musisz być Law…
W głowie miał kłębowisko myśli – trochę inne od tego ,,zwyczajnego”.
Jak to się stało? Przecież tylko ja o nim wiedziałem… Czy się jakoś zmienił? Mam nadzieję, że Cora-san wie, w co się wpakował… Mam nadzieję, że ja wiem, w co się wpakowałem – myślał
Zachowuj się normalnie.
Zaśmiałby się, gdyby nie to, że już dawno zapomniał, jak to się robi.
– Hej, coś się stało?
Dużo, nawet za dużo…
Reszta spotkania minęła nawet miło, nie licząc dziwnego początku…

***

               Podszedł do niego od tyłu. Luffy poczuł na szyi chłodny oddech nieznajomego.
               – Pamiętasz mnie? – spytał Law
               Nie… Chyba nie... Po prostu mam wrażenie, że mnie znasz, albo coś…
               – Luffy… – zaraz… dlaczego…
               Nagle, kilka metrów od niego, pojawił się zdziwiony Ace.
               To niemożliwe…
               Starszy chłopak objął go ramionami i namiętnie pocałował.
               Od warg, coraz niżej… Ace zaczął go rozbierać. Zsunął mu spodnie, bieliznę… Czuł jego usta na szyi, klatce piersiowej…
               Poczuł, że dłużej już nie wytrzyma. Ace polizał czubek jego przyrodzenia.
               – Lu… Kto to jest? – to było ostatnie co powiedział przed włożeniem go sobie do ust
               Brunet jęknął, gdy jego kochanek zaczął poruszać głową. Nie za szybko, nie za wolno… Idealnie, przynajmniej jak na ten moment.
               – Luffy… Więc jednak… – usłyszał głos Lawa oraz dźwięk ubrań opadających na podłogę…
               Przyjemność zaczęła mieszać się z bólem, gdy poczuł w sobie palec. Potem drugi i trzeci…
               – Jesteś mój… Od dawna… – wszedł w niego. Poczuł rozdzierający ból. Chciał krzyknąć, jednak Trafalgar zatkał mu usta dłonią. Przestało go boleć. Teraz odczuwał tylko ogromną przyjemność.
               W powietrzu unosiła się kakofonia dziwnych dźwięków. Coraz szybciej… Był już blisko… Poczuł, jakby coś zalewało go od środka. Gdy Luffy doszedł, dwukrotnie usłyszał swoje imię… Ace połknął jego nasienie. Przysiągłby, że zobaczył ogień w jego oczach. Albo może…
Z palców jego kochanka wystrzeliły iskry.
– Lu… Odsuń się... – nie wiedział dlaczego, ale go posłuchał
W jego oczach malował się nie ogień, lecz śmierć.
Nieznajomy, Trafalgar Law, stanął w płomieniach.
– Już nigdy nie pozwolę mu cię skrzywdzić…

***

Luffy obudził się z krzykiem. Nie sądził, że po wczorajszym dniu będzie tak o nim myśleć… I że jeszcze kocha tego egoistę… Był w stanie uniknąć śmierci… Gdyby tylko… Gdyby tylko… Gdyby tylko nie zginął, prawdopodobnie zamiast Lawa odwiedzałby Ace’a…
I ten sen… To marzenie czy koszmar?

***

               Któregoś dnia Luffy postanowił coś zmienić.
               – Cześć Traffy… – przywitał go, a ten uśmiechnął się delikatnie. Zastanawiał się nad jego wyrazem twarzy dłuższą chwilę… Naprawdę powinien okazywać więcej emocji.
               Wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz, będzie się obwiniał, że w ogóle chciał to zrobić.
               – Więc robiliśmy to już wiele razy, tak? – spytał, a potem namiętnie go pocałował.

***

               – Dobre wieści Law. Nareszcie jest lepiej… I to dużo. Będę tęsknić – nie mógł uwierzyć własnym uszom. Po tych wszystkich beznadziejnych latach…
               – Cora-san… Czy ty płaczesz? – spytał
               Co poradzić, chciał dla tego chłopaka jak najlepiej…
               Law uśmiechnął się i powiedział:
               – Cora… Jesteś dobry człowiekiem, ale dziwną swatką.

#Nanimo 
Cojacoja ja się źle z tym czuję, pierwszy raz i od razu trójkąt...Nie umiem opisywać seksu, no Sapkowskim to ja nie jestem...

Jej :-). Wreszcie wybłagałam Nanimo o drugą cześć tego Two-Shota, wiecie jak bolała świadomość tego że to ma dwa party, a ja wiem co tam będzie i mam świadomość tego że to nie jest jeszcze napisane. Jeśli nie wiecie to powiem wam że bardzo. Choć Nanimo musiała być mocno zestresowana bo rozmowy z nią od ponad tygodnia wyglądają mniej więcej tak;

- Cześć Kio co tam? Widziałaś nowy ch. One Piece
- No spoko i jeszcze nie widziałam nowego ch, ale wiesz co?
-Co?
- CHCE NOWY ROZDZIAŁ TWOJEGO LAWLU O PSYCHITRYKU

No także wszyscy bijemy brawo Nanimo - Kio * w tle słychać brawa *

środa, 24 lutego 2016

Światło/Ciemność – Two-shot Lawlu cz.1

Pamiętajcie dzieci, dbajcie o zdrowie psychiczne, bo inaczej skończycie jak autorki tego bloga.
To się dopiero nazywa Modern AU…

               Wpatrywał się w jego oczy, błyszczące, jak dwa kamienie szlachetne. W jego uśmiech, tak niewinny i słodki…
               Czy nieużywanie podświadomie tych pieprzonych poetyckich opisów coś zmieni? – pomyślał Trafalgar
               Liczyła się tylko chwila, tylko oni, cały świat mógł się, kolokwialnie mówiąc, iść pieprzyć.
               Luffy dotknął delikatnie jego dłoni. W tym momencie już wszystko wiedział.
               – Kocham cię, Torao… nie, Law – pierwszy raz usłyszał z jego ust swoje imię.
               Nie pamiętał, jak to jest być szczęśliwym. Ale może on mu przypomni?
               Młodszy chłopak zachichotał. Musnął ustami wargi Lawa. Pierwszy pocałunek… – to by wyjaśniało brak umiejętności. Dlatego postanowił przejąć inicjatywę. On poprowadzi w tym szalonym tańcu złączonych dusz…
               – Law… A ty mnie kochasz? – spytał, chociaż znał odpowiedź
               – Z każdym dniem coraz bardziej – nie wspomniał tylko o tym, że to niszczy od środka… Romantyczne, jak dźgnięcie prosto w serce. W zasadzie tym jest miłość. Motylki w brzuchu? Lepszą metaforą byłby jakiś potwór lub demon.
               I tak trwali w tej walce, starciu dwójki dziwnych ludzi z okrutnym losem.

***

               Stał przed nim zupełnie nagi. Miał dość drobną budowę ciała, ale był wysportowany. Najbardziej jednak rzucała się w oczy duża blizna w kształcie litery ,,x”, która znajdowała się na jego klatce piersiowej.
               – Wiesz, że to niekiedy nadal boli? – poinformował go Luffy
               – To stara rana, raczej nie powinna… – nie skończył. Zorientował się, że wyszedł na ogromnego idiotę.
               – Nie w taki sposób. Ona boli… bolała… tutaj – wskazał serce – Ale wiesz? To już praktycznie przeszłość. Pomogłeś mi stworzyć dobre wspomnienia…
               – No proszę, tylko ja? A co z twoimi przyjaciółmi? – droczył się z nim, choć to był raczej poważny temat.
Delikatnie popchnął kochanka na łóżko.
               – Oni też są ważni, tylko… Ty jesteś najważniejszy – powiedział i uśmiechnął się. Nie do końca rozumiem ideę miłości, ale… – Law odpędził od siebie tę myśl.
               Zaczął całować Luffy’ego po szyi.
               Być może cała koncepcja polega na tym, żeby tego nie rozumieć, a czuć…

***

               – Nie, nie, tak nie może być… to nie miało się tak skończyć… – narzekał Luffy
               Rzeź jest tam normalną rzeczą… więc… można się było tego spodziewać, prawda?
               – To tylko fikcja… czym tak się martwisz? – odburknął Law i rozsiadł się na kanapie
               – Ja się martwię? To ty bardziej się jarasz tym, jak to określiłeś, ,,średniowiecznym porno z fabułą” – Luffy zaśmiał się. Jego chłopak westchnął i zaczął bawić się włosami Monkeya.
               – Wcale nie…
               – Co robisz? – spytał
               – Nic... – powiedział i cmoknął go w policzek
               – Ej… – nie dokończył. Ich usta złączyły się w zachłannym pocałunku. Nagle Law zaczął go rozbierać. Młodszy chłopak zrobił się czerwony na twarzy.
               – Może dokończymy w łóżku… – zaproponował Luffy.

***

               – Luffy… – Law był zdenerwowany jak jeszcze nigdy. A jego chłopak najwyraźniej to wyczuł. Chirurg wyciągnął zza pleców małe pudełko z diamentowym pierścionkiem – Wyjdziesz za mnie? – spytał
               – Torao… – szepnął mu do ucha – przecież wiesz…
               Że ja nie istnieję

***

               Law znowu się obudził. Jak zwykle nie wziął swoich leków.
               Kochał go. Czasami tęsknił…
               On był jego sekretem, nikt o nim nie wiedział…

               Psychiatryk to jedno wielkie gówno…





#Nanimo

poniedziałek, 22 lutego 2016

,,Przeznaczenie" Acelu/Lawlu rozdział 2

Zapraszam na 2 rozdział "Przeznaczenia". W kolejnym rozdziale rozjaśni się trochę sytuacja z tatuażami. I jeszcze jedna rzecz, ale to już niespodzianka. Zapraszam i życzę miłej lektury. - Kio

         Rozdział 2

      Mijał dzień za dniem, a Ace wciąż nie chciał nawet porozmawiać z Luffy’m. Za każdym razem gdy tylko go widział uciekał do lasu, jednak on nie poddawał się i za każdym razem biegł za nim. Niestety jednak lasy te nie były do końca bezpieczne, można było spotkać tam różne ogromne stwory czy też naturalne zagrożenia. Ace również nie pomagał, ponieważ zawsze biegł najcięższymi drogami, ucinał liany czy też liny mostów, wszystko po to, by Luffy go nie dogonił. Młodszy chłopak często goniąc za nim gubił się w lesie, wpadał do dziur czy też różnego rodzaju pułapek, wtedy też nie wracał do chatki Dadan nawet przez kilka dni. Zmartwiona opiekunka pytała wtedy Ace’a gdzie jest Luffy, dodając, że przecież poszedł razem z nim. Chłopak zbywał ją wtedy zirytowanym prychnięciem. Nigdy jednak nie zastanawiał się, dlaczego Luffy go nie wydał, przecież dobrze wiedział, że to Ace jest powodem większości jego wypadków.
***
               Odkąd Luffy wprowadził się do Dadan minęło już kilka miesięcy, a jeszcze ani razu nie przestał gonić swojego brata. Nie obchodziło go, jak duże są jego obrażenia, miał gdzieś szalejące za oknem burze, on po prostu chciał zaprzyjaźnić się z Ace’m. Mijało coraz więcej czasu, lecz Ace nie zauważył tego, że z każdym dniem Luffy jest coraz bliżej dogonienia go. Pewnego dnia zgubił chłopca, ale postanowił iść dalej, wtedy właśnie przechodząc obok wysokiego drzewa usłyszał dwa przyciszone głosy. Zaskoczony popatrzył w górę, gdzie zauważył Ace’a obok blondyna w wieku podobnym do jego brata, obaj mieli w rękach po worku i kawałku metalowej rury.
               – Ace, jesteś niesamowity, udało ci się ukraść strasznie dużo kasy – powiedział blondyn uśmiechając się lekko
               – To oczywiste, w końcu jestem od ciebie starszy – odpowiedział arogancko. Tym razem jednak w jego głosie nie było słychać tej charakterystycznej dla niego ironii – Już niedługo uda nam się zebrać wystarczająco pieniędzy na nasz piracki statek – dopowiedział po chwili zamyślenia, a Luffy nadstawił uszu i uśmiechnął się z radością. Więc Ace też chce zostać piratem, zupełnie tak, jak ja od czasu poznania Shanksa, pomyślał, a rozmowa nad jego głową dalej trwała
               – Zaraz… Ace, kogo ty okradłeś? Przecież ludzie tutaj nie mają przy sobie tylu pieniędzy – zapytał blondyn, jednak ze strony Ace’a odpowiedziała mu tylko cisza – niech zgadnę, okradłeś tę bandę, którą obiecałeś nie okradać. Oni są niebezpieczni, jeśli zaatakuje nas ich szef, nie będziemy mieli żadnych szans – powiedział zdenerwowany zatrzaskując małą klapę, spod której było widać tylko złote pobłyski.
               – Może – odpowiedział Ace, a Sabo widocznie zbladł, już miał coś odpowiedzieć, jednak z dołu usłyszał nieznany głos. Mina Ace’a zmieniła się na bardziej wkurzoną
               – Ace! Dogoniłem cię, słyszałem, że chcesz zostać piratem… Ja też chcę! Kim jest twój kolega? – krzyknął podekscytowany Luffy. W oczach ,,dogonionego” było widać chęć mordu…
               – Luffy… Widziałeś to?
               Blondyn zdziwiony popatrzył na Ace’a i spytał:
               – Znasz go? Co z nim zrobimy? Wygląda na to, że widział… – po chwili usłyszał odpowiedź Ace’a
               – Niestety znam, to mój przybrany brat i powód utrapień. Jak na razie proponuję go związać – starsi chłopcy odwrócili się w stronę Monkeya, jednak ten zupełnie nie zrozumiał o co im chodzi, nawet nie zauważył, kiedy został przywiązany do drzewa
               – No więc Ace, co z nim zrobimy? Jeśli nas wyda, cała nasza praca pójdzie na marne – stwierdził – ten dzieciak zupełnie nie potrafi kłamać…
– Myślę… że… musimy go zabić – odpowiedział, nie zauważył jednak drżącego głosu. Luffy zwrócił swoje oczy najpierw w stronę Sabo, a następnie Ace’a. Widział, że oni nie żartują. Był smutny, ponieważ zrozumiał, że Ace nigdy go nie zaakceptuje. Jego oczy zaszły łzami, próbował nie płakać, niestety nie udało mu się, a jego krzyk rozpaczy słychać było wszędzie wokół. Ace popatrzył na niego z pogardą i już miał go uderzyć, lecz nagle cała trójka usłyszała kroki. Nie należały one do dziecka, a do dorosłego, w dodatku zdecydowanie nie jednego. Sabo i Ace uciekli w najbliższe krzaki, zapomnieli jednak o Luffym, którego zostawili.
***
Na polanę wyszło kilku dorosłych mężczyzn. Jak zauważyli Ace i Sabo, należeli oni do złodziejskiej bandy, którą okradł wcześniej brunet. Ich pełen złości wzrok padł na miotającego się Luffy’ego. Przywódca bandy podszedł do niego i głosem pełnym jadu powiedział:
– No no, dzieciaku, widzę, że dorwały cię pewne małe szkodniki… Pewnie jesteś tu dlatego, że wiesz, gdzie się ukrywają razem ze swoim skarbem… Teraz powiedz nam gdzie jest to czego chcemy, a może puścimy cię wolno…
Chłopcy popatrzyli na siebie przerażeni. Byli przekonani, że Luffy ich wyda. Mylili się.
– Nie wiem – powiedział chłopiec, jednak od razu było widać, że kłamie. Mężczyzna uderzył go z całej siły w twarz, po której zaczęła spływać krew
– Mnie nie oszukasz, a teraz mów! – krzyknął zdenerwowany na Luffy’ego, lecz on tylko zamyka oczy i zaprzecza ruchem głowy. Słychać odgłos kolejnego uderzenia – Zabierzcie go do szefa, już on się nim ,,zaopiekuje” – powiedział bandyta, po czym ruszył w drogę powrotną. Ace i Sabo spoglądają na siebie, ten drugi odczuwa również pewną dozę podziwu
– Ace, wstawaj, musimy przenieść złoto w bezpieczne miejsce
– Masz rację, nie wierzę, że Luffy będzie w stanie długo utrzymać język za zębami – odpowiedział brunet
Chłopcy przenieśli swój skarb w bezpieczne miejsce, po czym wrócili na polanę, ponownie ukryli się i czekali. Ranek zmienił się w południe, a następnie w noc. Bandyci wciąż nie przyszli, a chłopcy zrozumieli, że Luffy ich nie wydał. Zastanawiali się, co zrobić z tym faktem.

***

W ciasnym pomieszczeniu roznosił się echem głos uderzenia, po którym nastąpiło kolejne. Oraz słaby już krzyk dziecka, przepełniony bólem i strachem. Dźwięk urwał się, gdy usta chłopca zostały zakryte, wtedy było słychać już tylko odgłos kapiącej krwi. Ciszę przerwał niski, zirytowany głos.
– Odpowiesz wreszcie, gdzie się ukrywają twoi ,,przyjaciele”, czy kontynuujemy tę zabawę? – nie uzyskał jednak odpowiedzi. Tym razem w pomieszczeniu rozległ się syk mężczyzny. Chwycił się za rękę. Dziecko które pobił ugryzło go – Teraz cię zostawię, lepiej dobrze przemyśl odpowiedź, ponieważ póki nie uzyskam informacji, nie wypuszczę cię. Jesteś tylko dzieckiem, nie wytrzymasz takiego traktowania zbyt długo – powiedział, tym razem już spokojnie, i wyszedł z pomieszczenia.
Wykończony chłopiec zasnął. Śniły mu się koszmary. Z jego spierzchniętych ust co jakiś czas wydobywały się ciche słowa. Ace... to boli... nie zostawiaj mnie... nie nienawidź mnie... braciszku... kocham cię, nieważne czy ty kochasz mnie...
***
Czemu tych bandytów ciągle nie ma, przecież Luffy musiał się im wygadać. Był przecież słabą beksą, nie mógł utrzymać ich sekretu w tajemnicy. Po tym wszystkim, po tym jak się w stosunku do niego zachowywałem, na pewno by tego nie zrobił... a może? To tylko dzieciak, tamci ludzie raczej nie zrobili mu krzywdy... Ale co, jeśli jednak się mylę? pomyślał Ace. Na pierwszy rzut oka widać było po nim, że się martwi. Jedyną osobą mogącą cokolwiek zrobić Luffiemu jestem ja. Zawsze uważam, żeby go nie zranić za bardzo, ale wystarczająco by się odczepił. Tym razem było widać jego gniew, a Sabo stojący obok zaczął się martwić. Luffy jest mój oni, nie mają prawa go tknąć... zaraz... że co? Niby od kiedy martwię się o tego smarka?
– Wiesz co Ace, ten Luffy nas nie wydał, chodźmy mu w zamian za to pomóc powiedział do niego Sabo, wiedział, że w ten sposób Ace będzie mógł pomóc Luffy'emu, o którego wyraźnie się martwił i przy okazji nadal udawać, że dzieciak go nie obchodzi i to była tylko przysługa
 Masz racje Sabo, ruszajmy  odpowiedział i wręcz pobiegł w stronę, którą obrali bandyci. W pewnym momencie Ace nagle chwycił się za plecy. Nie wiedzieć czemu poczuł tam nagle bardzo silny ból. Zignorował go jednak, w tej sytuacji ważniejszy był Luffy. Sabo biegnąc za nim zauważył gwałtowny ruch, a gdy Ace odsuwał rękę udało mu się dostrzec coś, co wyglądało jak tauaż. Teraz jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, musieli przecież uratować ich braciszka. Sabo był spostrzegawczy, więc od razu zauważył że Ace'owi tak naprawdę zależy na młodszym chłopaku. 








~Kio

sobota, 13 lutego 2016

,,Przeznaczenie" Acelu/Lawlu, rozdział 1

Jest to nowe opowiadanie na naszym cudnym Oku. Soulmate AU. Rozdział 1 jest krótki, jednak drugi jest już w stanie tworzenia i wrzucę go jak najszybciej się da. Teraz pewnie jest w stanie podchodzącym pod drabble, jednak nie mogłam umieścić 1 rozdziału razem z 2, choćby ze względu na to że akcja drugiego ma miejsce kilka miesięcy po akcji pierwszego. Opowiadanie to będzie zawierać dwa główne paringi Acelu i Lawlu, prawdopodobnie przewinie się jeszcze coś w międzyczasie. Mam nadzieje że się spodoba i zapraszam do czytania - Kio.


Prolog/Wprowadzenie

W świecie, gdzie wszyscy rodzą się z tatuażem idealnie pasującym do tatuażu swojej drugiej połówki każdy wie, że jest ktoś mu przeznaczony. Czasami dwie osoby szukają się przez lata, czasami zajmuje im to kilka dni. Niektórzy nawet nie szukają, spotykają się zupełnie przypadkowo. Co jednak stanie się, gdy ktoś urodzi się z tatuażem pasującym do dwóch osób? Tak właśnie rozpoczyna się historia młodego chłopaka o imieniu Monkey D. Luffy pragnącego zostać Królem Piratów.

Rozdział 1

Wiceadmirał Garp przesiadywał właśnie spokojnie w swoim domu i rozmyślał, przyglądając się swojemu wnukowi. Mimo, że wydawał się być spokojny w rzeczywistości był cholernie zdenerwowany, przed chwilą otrzymał telefon od Dadan, opiekunki syna najgorszego z piratów. Jej podopieczny Ace zachowywał się z dnia na dzień coraz gorzej, czasami wybiegał z domu i wracał późno w nocy cały we krwi, jednak nigdy nie była ona jego. Największy jednak problem to nie owe zniknięcia, ale sam chłopak. Myślał on, że jest nic nie warty i nikt nie przejmie się jego śmiercią, był w końcu dzieckiem znienawidzonego przez wszystkich człowieka, większość dzieciństwa spędził wzgardzony przez otoczenie. A Garp dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mówienie mu o jego ojcu to zdecydowanie nie najlepsza rzecz, na jaką wpadł. I gdy tak rozmyślał w głowie uroiła mu się wspaniała myśl. Jego wnuk Luffy to wesoły, kochający chłopiec... Był on młodszy od Ace'a o 3 lata, jednak Garp wiedział, że się dogadają, na tym świecie nie żyła ani jedna osoba, która lepiej potrafiłaby się dogadywać z ludźmi niż jego siedmioletni wnuk. Luffy na pewno mógłby dogadać się z Ace'm, zmienić jego nastawienie do świata i wydobyć z niego opiekuńczość, taki właśnie był. Dodatkowo oddając Luffy'ego Dadan wiedział, że dzięki pomocy Ace'a stanie się silniejszy. Tak właśnie Garp podął decyzję na temat przyszłości jego wnuka i syna jego największego wroga, nie wiedział, jak bardzo w ten sposób ją zmienia.

***

               – Dziadku, naprawdę poznam dziś braciszka? – zapytał podekscytowany Luffy. Był dzisiaj naprawdę wesoły, w końcu po raz pierwszy miał spotkać kogoś o podobnym wieku. Luffy szedł za dziadkiem, ściskając w swoich małych, dziecięcych jeszcze rączkach słomiany kapelusz, który podarował mu Shanks, a gdy tylko zza zakrętu wyłoniła się górska chatka, chłopak od razu rzucił się do biegu, chciał przecież jak najszybciej spotkać swojego starszego braciszka. Nie zwrócił on jednak uwagi na odpowiedź swojego dziadka
               – Tak Luffy, ale… cóż, Ace jest ,,trochę” specyficzny
               Luffy biegł w stronę niedużego drzewa, na którym zauważył siedzącego trochę starszego od niego bruneta, uśmiechnął się do niego pogodnie i powiedział:
               – Cześć, jestem Luffy i od dzisiaj jestem twoim młodszym braciszkiem – piegowaty chłopak spojrzał na niego, prychnął złośliwie, po czym zeskoczył z drzewa, uderzył go i najzwyczajniej w świecie uciekł. Luffy nie widział go już do wieczora.
               Podczas gdy Luffy poszedł porozmawiać z Ace’m, jego dziadek udał się do domu swojej znajomej Dadan. Była ona górską bandytką, ale także osobą opiekująca się Ace’m. Garp chciał poprosić Dadan, by zaopiekowała się Luffym. Liczył na to, że Ace uczyni go silniejszym, a Luffy dzięki swojemu dobremu sercu uświadomi chłopcu, że ten nie jest sam, że to nieprawda, że nie wszyscy go nienawidzą. Jednak na jego nieszczęście sama Dadan nie miała ochoty opiekować się ,,kolejnym rozwrzeszczanym dzieciakiem” i musiał skorzystać z tajnych metod perswazji znanych tylko jemu (wcale nie polegały one na straszeniu swoim tytułem wiceadmirała Marynarki i faktu, iż ta organizacja raczej nie lubi przestępców...). I tak właśnie w ten sposób Luffy dołączył do ,,rodziny” Dadan, Ace’a i innych górskich bandytów. Garp pożegnał się z wnukiem i zwiał z domu znajomej jak najszybciej, martwiąc się, że ona lub gumiak zmienią zdanie.
               Tego wieczora Luffy przeżywał prawdziwe katusze (a przynajmniej według niego). Było tak dlatego, że w domu Dadan nie było czegoś takiego jak porcja dla każdego. Gdy tylko jedzenie było gotowe wszyscy rzucali się na nie, a dla małego chłopca nic nie starczyło, więc poprosił Ace’a aby ten oddał mu kawałek swojej zdobyczy, ten jednak tylko uśmiechnął się i odszedł jak najdalej od niego. W oczach Luffy’ego zebrały się łzy. Było mu przykro z powodu tego, że nic nie zje, ale jeszcze gorzej czuł się z faktem, że jego ,,braciszek” go nienawidzi. Wtedy właśnie podeszła do niego Dadan.
               – Nie przejmuj się nim, on jest taki zawsze – powiedziała i dała mu mały kawałek swojego mięsa. Zadowolony Luffy zjadł go i chwilę później wciąż z łzami w oczach zasnął. Nie wiedział, że od jakiegoś czasu wpatrują się w niego z nienawiścią oczy Ace’a.

***

               Gdy tylko ten szczyl, jak nazywał go w myślach Ace, zasnął, chłopak poszedł się kąpać. Będąc w wodzie zaczął zastanawiać się, za co został tak ukarany. Przecież ta mała beksa będzie za nim ciągle łazić i mu przeszkadzać. Jak on miał niby ,,zarabiać" na swoją piracką wyprawę z jakimś durnym dzieciakiem na głowie. Młody był dodatkowo wnukiem tego starego dziada Garpa, który ciągle był przekonany o tym, że Ace dołączy do Marynarki. Pewnie jego wnuczek jest taki sam, kochający sprawiedliwość i nienawidzący piratów, pewnie gdyby wiedział, kim jestem nawet by do mnie nie podszedł... a tym bardziej nie uśmiechnął... nie mówiąc już o propozycji zostania braćmi, pomyślał. Spoliczkował się mentalnie, miał przecież nie myśleć o swoim ojcu, jest przecież twardy, nie obchodzi go opinia ludzi o nim. Miał ważniejsze sprawy na głowie, a konkretnie to, jak przekonać tego smarka o zaprzestaniu prób dogadania się z nim. Ace myślał nad tym dosyć długo, szczególnie jak na dzieciaka, aż w końcu doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem będzie to, by nadal traktować go ostro i unikać uciekając do lasu, tam zawsze może mu utrudniać gonienie go, przecież Luffy był młodszy od niego. Dlatego właśnie Ace był przekonany, że chłopak po najwyżej kilku dniach odpuści, znienawidzi ,,swojego brata" i pewnie jeszcze poskarży się Dadan na temat tego, jaki jest okrutny. Cóż nie będzie pierwszym, który to zrobi. Tak właśnie myśląc Ace udał się do łózka. Zasnął. Nie zdawał sobie sprawy na temat tego, jak bardzo się myli w stosunku do młodego...



~Kio

Spis postaci - Yaoistki w TARDIS

Moje ,,Yaoistki" to fanfik multifandom, więc nie wszyscy mogą rozpoznawać wszystkie postacie (wiem, że nikt tego nie czyta, ale no cóż...). Wstawiam więc spis najważniejszych postaci + ogólnie o nich

Wszystkich sobie wyguglujcie jebańcy, a Voldemort jest inny bo jest piszczącą nastolatką różowym jednorożcem :)

OC (nasze postacie)
Kasieł
Juleł
Mayeł
Janeł
Wiśkeł

Kasieł

Mhroczne stworzenie z tajemniczą zdolnością do wysysania dusz







Juleł

Człowieczek inteligentniejszy od Kasieł. Tak o 2000%. You are the Sherlock to my Watson, przynajmniej według złodzieja zeszytów.



Janeł

Waifu, waifu Arthura Kirklanda, waifu Mili i niepowstrzymana fanka Star Wars


 

 Mayeł

Waifu #2, Ziemniak, faneczek EXO, będą sexo, suche.



Wiśkeł
Frau Hitler, nie wstawię, tajemniczy ktoś, zły


 Nie moje, nie mam do nich praw

Wyguglujcie szmaty

Doktor Who
Tom Marvolo Riddle (Lord Voldemort)
Shizuo Heiwajima
Izaya Orihara
Mikaela Hyakuya
Yuichiro Hyakuya
Roronoa Zoro
Sanji       (UPS SPOILER, I TO TAKI JEBUTNY)
.
Członkowie zespołu EXO
Obóz Herosów
TARDIS
Załoga Słomianych Kapeluszy

Yaoistki w Tardis rozdział 3

               ­– Zjazd Herosów? Okay… Ale Wiśkę ostatnio gdzieś wcięło – oznajmiła jej Juleł
               – Osobiście mam nadzieję, że zdechła – powiedziała – po tym, jak dostarczyliśmy ich do Obozu Herosów i okazało się, że jednak są półbogami, to możliwe…
               – Jest jeszcze chyba nieokreślona, co? Poinformowałaby nas jakoś.
               – Pewnie Atena. Nie mam nic do Ann, ale Wiśka wpierdoliła wszystkie rozumy. Jak to się tam zmieściło? Przecież mogłabym ją zdeptać – ta dziewczyna denerwowała ją po prostu wszystkim…

***

               ­– Sorki chłopaki, ale śmiertelników nie wpuszczamy – Juleł oznajmiła ich ekipie, tej popierdolonej fikcyjnej Nakama Burdel smutną wiadomość – jeszcze byście coś zjebali. Nie chcę się narazić. Poza tym, nawet nie jesteście w fandomie, nie bawilibyście się tam dobrze
               – W sumie… a pojedyncze osoby zawsze możemy gdzieś zaprosić żebyście się zapoznali z naszą Gwardią Szwajcarską – jej przyjaciółka starała się znaleźć jeszcze więcej argumentów
               – Z czym? – Voldemort zastanawiał się nad czymś – to znaczy chyba wiem z czym, ale… co?
               – Cichaj, pasowało – odpowiedziała Kasieł

***

2000 Jahre später

***

               Po katastrofalnym przylocie do miejsca gdzie znajdowała się całkiem pokaźna półboska patologiczna rodzinka, czekała je niemała niespodzianka
               ­– Wisia jest w Obozie Jupiter? – młodsza Time Lady była skora urządzić imprezę z tego powodu – a co ona tam robi?
               – Pretoruje – odpowiedziała jej Janeł
               – Że co kurwa?! – gdyby miała w ustach picie, pewnie by je wypluła – ja wiem, że Frau Hitler i te sprawy, ale to chyba krótki czas…
               – Tak między nami, ona jest w tej kwestii gorsza od Oktawiana, i wiem co mówię. Po wojnie z Gają okazało się, że wszystkie strony, czyli Obozy, Nomy i tak dalej utrzymują ze sobą kontakt… musiałam, nie z własnej woli, ale musiałam – to musiało być okropne uczucie, patrzeć na tego mordercę miśków i czuć jego ego w powietrzu…
               – Spokojnie…

***

               Kasieł obudziła się w krzakach niedaleko domku Zeusa
               – O kurwa… – rozumiała trzy rzeczy. Pierwsza: miała kaca. Druga: w jej czaszce wybuchła bomba atomowa. Trzecia: prawie nic nie pamiętała z imprezy, ale było zajebiście.
               Nagle usłyszała krzyki.
               Kurwa, zabijcie mnie, pomyślała
               Okazało się, że to Apolliniątka przybywały ludziom na ratunek i liczyły ludzi, bo byłoby kiepsko, gdyby któryś heros się zgubił. Po jakimś czasie ją znaleźli i jeden z blondasków z łukami rzucił w jej kierunku dziwne pigułki.
               Koleś, jeśli to pigułka gwałtu to spóźniłeś się parę godzin. A poza tym, przecież jestem nieruchable…
               – To na kaca. Polecam popić czymś gazowanym, tylko wtedy da się przełknąć. Nadal mam traumę po próbie kontrolnej… – o Panie i Zbawco, jeśli to podziała, to chyba  zacznę cię wyznawać, stwierdziła, a sekundę później podał jej również małą butelkę coli. Połknęła tabletkę i w jednej chwili się ogarnęła.
               – Wyglądasz jak niedorozwinięty sobowtór Sabo – powiedziała
               – Jak kto? – zdziwił się
               – Nie ważne. One Piece ma na chwilę obecną ponad osiemset rozdziałów, nie palę się do opowiadania. To raczej długa historia. Zajebista, ale długa.

***
               Jakiś… tydzień później?

***

               [Mayeł, dlaczego muszę to robić? Przecież dobrze wiesz, że jeszcze nie umiem w EXO… pojechać pojadę, ich muzyka nawet mi się podoba, ale no… nie jaram się… jeszcze…] – była tym faktem bardzo zirytowana. Przyjaciółka z konfy kazała jej pojechać razem z nią na koncert EXO i porwać Sehuna, Luhana i Xiumima tylko po to, żeby obserwować ich trójkącik… powiedziała jej, że oczywiście potem odstawią ich na miejsce –czytaj ten koncert- ale nie wiedziała, czy jej wierzyć… tak się zastanawiała i zastanawiała, gdy nagle usłyszała trzaśnięcie drzwiami…
               – IDZIESZ CZY NIE? Bo ja się jaram jak ten koleś z FMA o którym mi tyle mówiłaś… w ogóle czemu mi o tym tak spamowałaś? Te spoilery…
               – Skarbie, to nie spoilery… – odpowiedziała jej – spoiler to byłoby zakończenie, ślepota Roya oraz to, że jeśli dobrze skleciłam teorię i poukładałam fakty, to Ed jest chyba nieśmiertelny…
               – ZAWRZYJ TWARZOSTAN KASIE, NIE TERAZ – była bardzo na nią wkurzona, bo dobrze wiedziała, że ta seria się jej spodoba. Miała bardzo podobny gust do jej ulubionej Time Lady, a poza tym Kasie powiedziała jej, że jedyne hejty jakie widziała na FMA to bezpodstawne, jej zdaniem, kłótnie pomiędzy fanami jednej i drugiej serii
               – Przedstawiam wam wszystkim moją ukochaną drugą waifu, Mayeł.
               – Czy odkąd masz tego TARDISA przewinęła się tu chociaż jedna heteroseksualna osoba? – usłyszała z daleka srakastyczny komentarz Potworka
               – Niech pomyślę… nie – odpowiedziała z uśmiechem na ustach
               – No i fajnie, ale Kasieł, idziemy w końcu na ten koncert czy nie? – Mayeł była wyraźnie zdenerwowana
               – Jak sobie życzysz, yes, my lord
               – Wiesz, że Janeł by cię za to zlinczowała, panno Time Lord? – zripostowała ją Mayeł
               – Idź się powieś. A tak na serio, to właśnie w tobie kocham~ – z jej głosu dało się usłyszeć, że parodiowała sposób mówienia Izayi
               – Wieszamy się na sznurówkach?
               –Kiedyś serio warto by było to zrobić. Władcy Czasu się regenerują, a posłuchaj… jeśli ktoś chce, żeby po jego samobójstwie usłyszał o nim cały świat, to teoretycznie najlepszym miejscem na powieszenie się bez zapuszczania w jakieś dziwne tereny jest korytarz szkoły do której ta osoba chodzi. Słyszałaś kiedyś o samobójstwie w czasie lekcji na korytarzu szkolnym? Nie? No właśnie. Na pewno zdobędzie te swoje plus trzydzieści do atencji.

***

               – Okay, to jaki jest w sumie plan? – spytała dziewczynę Kasieł
               – Jakimś cudem dostajemy się za scenę i porywamy ich. Proste.
               – Wiesz, gdyby porwanie celebryty było takie proste, byłby na świeci jeszcze większy burdel niż jest… – Mayeł przytaknęła jej skinięciem głowy

***

               Ze sceny dobiegał bardzo głośny gejpop, a z kolei z oczy May wydostawały się iskierki. W sensie czysto metaforycznym.
               Wstaw cytat Johna Greena.
               Zielony kolor jest zajebisty.
               Do rzeczy. Ze sceny dobiegał w końcu ten gejpop, a May się jarała.
               Heh, z płonięciem to może do sobowtóra Sabo…
               W głowie Kasieł zaświtała wspaniała myśl. Bierzemy Shizusia i napierdalamy.

***

               Już po koncercie, w Tardis, podzieliła się z innymi tą koncepcją.
               – Nie, nie i jeszcze raz nie – powiedział Shizuo
               – Dlaczego? – zdziwiła się dziewczyna
               – Za karę.
               – Koleś, przypomnij sobie, dlaczego tu jesteś – bo ma amnezję, a ja zrealizowałam genialny plan – ty mi tu pierniczysz o jakiejś karze? Jestem dorosła.
               – Tak? Od kiedy?  – spytał
               – Kobiet się nie pyta o wiek – próbowała się ratować – jestem starsza, niż wyglądam… – to, że w rzeczywistości była młodsza niż wygląda się nie liczyło. Okay, ma jeszcze setki lat na odpowiedzialność.

***

               – Żebyś tylko widziała, jak on walczył z tymi ochroniarzami… załatwił ich w sumie jednym palcem… – opowiadała Kasieł
               – Kłamiesz
               Władczyni Czasu przesunęła połowiczne trupy leżące na zimnej kostce jakiegoś losowego chodnika. Dziwiła się, że żaden z przechodniów nie uważa tego za coś nienormalnego.
               – Masz ich i gwałć czy coś. Pamiętaj, żeby dać im coś do jedzenia, jak się obudzą. I rozciąć liny.
               – Jasne, jasne, mamo… – ani słowem nie wspominała o istnieniu czegoś takiego, jak mommy kink... albo tylko Kasieł takie rzeczy zawsze przychodzą do głowy najprędzej

***

Are you my mommy?

***

               – Przefarbowałaś sobie włosy na rudo? Okay… – Kasie nie zdziwiła się zbytnio po tym, co one często robią. W skali od normalności do tego, to się prawie nie wychylało.
               – No co? Nie mogę? – Juleł rzuciła pytanie retoryczne ( raczej ironiczne, przeważnie tak robię. Bo tak bo mogę - Kio )
               – Czy ja coś mówię?
               – Jedziemy na wakacje
               – Będziemy bawić się w piratów i shipować… szukać One Piece – wypaliła była blondynka
               – Dobra – zgodziła się Kasieł.

***

               – Pasowałoby znaleźć Diabelskie Owoce. Bo tak. Bo można – stwierdziła Kasie – wrócę za… spojrzała na zegarek w telefonie – minutę
               – Okay… powodzenia w szukaniu… – jej przyjaciółka nadal podchodziła do tego sceptycznie. Prawdopodobna masochistka weszła do Tardis.

***

Minutę później

***

               Kasieł wyszła z Tardisa cała poobijana, z kilkoma płytkimi ranami ciętymi.
               – Zdobyłam! Paramecia nie wiadomo czego, owoc sado-maso i zoan jednorożca. Który wybierasz? – spytała uradowana
               – Chyba tę niewiadomą… – odpowiedziała niepewnie – ty weź to coś sado-maso, a Voldiemu damy zoan.
               – No to szamamy i jedziemy na Sunny!
               – Chociaż może lepiej opatrzeć twoje rany…

***

               Taki specjalnie walentynkowy tekst, klimatycznie.
               Skradłaś oba moje serca. ( w sensie metaforycznym,władcy czasu mają 2 serca, ale my nie, my w ogóle nie mamy serc - ironiczna Kio )

***

               Tego dnia na Grand Line było cicho i spokojnie. Do czasu, gdy tak o, po prostu, na środku Thousand Sunny pojawiła się całkiem spora grupka złożona z dwóch nastolatek w czarnych ubraniach, bladego, łysego kolesia bez nosa, również w czarnych ubraniach, oraz dwójki Azjatów, w tym jednego, co za niespodzianka, w czarnych ubraniach, i drugiego, którego strój składał się – o dziwo – tylko połowicznie z czarnych ubrań. Kolejny człowiek ubrany jak kelner… – pomyślał narrator wszechwiedzący obserwujący to całe zajście. Dzięki ci narratorze.
               No co, Mikayuu… przepraszam, Mikaelę oraz Yuichiro zostawiliśmy w TARDIS… mi tam pasuje, pobędziemy tu kilka tygodni a zamontowałam wystarczającą ilość kamer… – może to narrator, może to początki schizofrenii, a może gadanie do siebie jest normalne…( ja tak robię, bo tak , bo mi wolno - Kio )
               Pierwszy zauważył ich Chopper.
               Mógł zaoszczędzić cierpienia ich błonom bębenkowym.
               – ~Jesteś jeszcze bardziej kawaii niż w fikcji, awwwww~ – wpadła na cudowny pomysł maltretowania niewinnego zwierzęcia… pogłaskania Choppera
               – LUFFY, ZORO, NAMI, WSZYSCY, ALARM! – krzyknął, a w jednej chwili przybiegła cała załoga Słomianych Kapeluszy. Post–timeskip, chyba lekka zmiana planów…
               – Nie chcemy wam nic zrobić, w zasadzie to nie umiemy… no ich pilnujemy – Juleł pokazała palcem Shizayę… oh, nie ważne… – a Voldemort ma szlaban na różdżkę do odwołania.
               – My was znamy, ale wy nas nie. Ten tu – wskazała ręką jednorożca – to Lord Voldemort, Tom Riddle, Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, Sam-Wiesz-Kto, jak zwą, tak zwą… ja jestem Kasie, ta dziewczyna obok to Jule. Ten blondyn to Shizuo, a psychol to Izaya. Potworku, Wszo, przywitajcie Zoro i Sanji’ego. Shizuś, tylko bądź grzeczny, to twoi przodkowie w linii prostej.
               – Co? – wypalił skonfundowany Heiwajima
Wiedzieli, że to raczej jest niemożliwe, jednak dało się zauważyć kilka podobieństw. To na pewno dziwny zbieg okoliczności…( czekaj, daj mi dwie minuty a wymyśle ci teorie z sensownymi argumentami że to prawda - Kio )
               – Formalności załatwione. Teraz muszę wiedzieć, gdzie jesteśmy w historii… yyy… – niepewnie powiedziała Kasieł
               – Luffy, jak się ma twój brat? – spytała Juleł z nadzieją, że to nie wzbudzi podejrzeń
               – Ace jest u Białobrodego, chyba wszystko okay… – odpowiedział Luffy
               Bingo! Spróbujmy się pobawić, dla naszej własnej chorej satysfakcji…
               – Poznałeś już Traffy’ego? – dociekała ta niefarbowana
               –  Tak, a co? – małżeństwo, nawet się trochę rymuje. Przepraszam – sojusz
               – Nic, nic… – dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Chora nakama ma plan dotyczący popieprzonej nakamy, tylko tyle
               – Acha, Sanji, jesteśmy nieletnie, chociaż patykiem by nawet tego nikt nie dotknął, a ty wolisz miecze…
               – Chyba ci się coś pomyliło… – powiedział, a krótką chwilę później zorientował się, że nie chodziło jej dosłownie o miecze…
               – Z kim ja żyję? – kilka metrów dalej Nami nadal twierdziła, że przebywając wśród pojebów jest normalna
               Kasieł podeszła do Zoro i zaczęła go głaskać po włosach.
               – Co ty robisz? – spytał zirytowany
               – Naturalne, czy farbowane? – zawsze irytowała ją ta zasada anime dotycząca kolorowych włosów.
               – Nie powiem – opierał się szermierz
               – Uuu… tsundere – wtrąciła się do rozmowy Juleł ( wg. mojej teorii Sabo to yandere a Ace tsundere, Zoro w sumie też - Kio )
               – Co kurwa? – zdziwił się Zoro
               – Przyzwyczaj się, pobędziemy tu co najmniej kilka tygodni… – powiedziała z przerażającym słodkim uśmieszkiem na ustach – spędzimy tu cudownie pedalskie chwile…

***

One Piece jest takie normalne, jak Doctor Who ( albo Juleł i Kasieł.....pomyślała Juleł )

***

               – Dlaczego masz takie dziwne brwi? Czy stoi za tym jakaś ciekawa historia? Powiesz nam, prawda…? – spytała szatynka.
Gdy już reszta przyzwyczaiła się do ich egzystencji, zaciągnęły Sanji’ego na rozmowę w cztery oczy. Jedna normalna para gałek Jule i dwie grzywki na, kolokwialnie mówiąc – chociaż wszystko, co mówią jest kolokwialne i niezrozumiałe – pół ryja
– …bo moim zdaniem one odzwierciedlają harmonię, koło życia oraz ying-yang.
– Kłamiesz. On sobie je takie maluje – zaprotestowała Juleł
– A w SBS’ach Oda powiedział, że…
– Co przepraszam? – Brewka chyba nie dowierzał. Ja tak samo, pomyślał narrator
Zamknij się, powiedziała mu telepatycznie Kasieł
– Nie przepraszaj, to my wiemy więcej, niż większość Słomianych, a fanek nie da się oszukać, szczególnie, jeśli są do kompletu yaoistkami… – no kto ma rację jak nie Juleł
               – Nie rozumiem was… – stwierdził Sanji
               – To dobrze. A teraz gadaj historię swojego życia. Tylko tą nieoficjalną, do niedawna.

***

               Fajnie, fajnie… zwroty akcji, ewolucja postaci, fabuła… zaraz, co? Pomyślał narrator
               Oczekujesz tego po moim życiu? Nie chcę nic mówić, ale you are wrong, upierała się Kasieł

***


               – Nie mogę uwierzyć, że nam się udaa… – niestety nieoczekiwane trzęsienie ziemi przerwało Kasieł cieszenie się dokonaniami. Jednak rozpierdolili fikcyjne kontinuum czasoprzestrzenne... – Kurwaaaaa
               Muszą jak najszybciej uciec do Tardis, tylko tak powstrzymają tę katastrofę.
               Nagle zauważyli Toma oraz Shizayę… ups, Shizuo i Izayę. To nasza szansa, pomyślała rudowłosa. Voldemort zmienił się w różowego jednorożca i z jego rogu zaczęło wydobywać się światło. Kucyki Pony, pomyślała Kasieł. Magia przyjaźni, w końcu jesteśmy w shounenie, musiało zadziałać. Widać gdy go nie było wymyślał specjalny atak. Całą czwórką weszli Voldiemu na grzbiet, nie wiedzieli, jakim cudem nie złamali mu kręgosłupa, ale cóż, magia przyjaźni
               Nagle zniknęli i w jednej chwili pojawili się w Tardis.
               – Uciekamy! – krzyknął Voldemort
               Tak właściwie to nie wiedzieli, gdzie trafili. Po ostatnim, lekko bali się otworzyć drzwi Tardis. Ale cóż, jak to mówią, żyje się tylko dwanaście razy plus częściowe regeneracje…
               Jednak to nie oni otworzyli drzwi.
               Zrobił to Doktor.
               – Jule, chyba wróciłyśmy do domu… *
___
Di ent of de łorld, szczerze nienawidzę tego święta, więc klimatyczne fandomowe walentynki: spam 



JAKTOSIĘTUZNALAZŁO
pieprzyć





______

* Jule, will you be the Han Solo to my Luke… Leia? hyhyhyhyhyhyhyhy
#Nanimo

My little pony, My little pony lalalalalalala ( zaraz co ? jak to MLP jest dla dzieci ) -Kio